Noblistka Olga Tokarczuk na organizowanym przez samą siebie festiwalu Góry Literatury wygłosiła opinię, która odbiła się echem w całym kraju. Jako że często podnosi się wobec krytyków tychże zarzut wyrwania tej wypowiedzi z kontekstu, polecam wszystkim zapoznać się z całością tej wypowiedzi, podstępnej pod linkiem
FGL2022/videos/601834554834746, fragment wywołujący poruszenie zaczyna się na sygnaturze czasowej 1:03:20, a kończy w okolicy 1:06:00.
Te słowa Olgi Tokarczuk są złowieszcze. Przebija przez nie nie tylko nie tylko ogromna pycha, nie tylko pogarda do osób uznawanych za mniej elokwentne, ale też toksyczne podejście części polskich artystów do swojej pracy. (s)Noblistka w zasadzie powtórzyła to, co padało zarówno w jej mowie noblowskiej jak i wcześniejszych wypowiedziach: twórczość wartościowa, rozwijająca i wielka co do zasady stoi w sprzeczności z byciem popularną, a co za tym idzie, także i dochodową.
Dyskurs, którego twarzą w ostatnim czasie stała się Olga Tokarczuk w zasadzie ma podobne skutki do jego nacjonalistycznego odpowiednika, tak przecież przez Tokarczuk krytykowanego. Tak jak nacjonaliści twierdzą, że większości narodowej należy się specjalne traktowanie ze strony państwa, bo bycie Polakiem, Rosjaninem czy Niemcem ma być wartością samą w sobie dla państwa polskiego, rosyjskiego czy niemieckiego, a wolny rynek tej wartości nie ocenia “odpowiednio”, tak i kulturowy snobizm uważa, że osobom “oświeconym” i “wysokiej sztuce” należy się od “świadomego, cywilizowanego państwa” finansowe wsparcie, bo wolny rynek nie ocenia ich “odpowiednio”. Twierdzenie, że wielcy artyści są w kapitalizmie niedoceniani jest jednak kłamstwem, to właśnie kapitalizm i wolny rynek wytworzył na tak szeroką skalę twórców-bogaczy. W ciągu ostatnich 150 lat ze świecą szukać biedaków których dopiero po latach oceniono. Hugo, Sienkiewicz, Kahlo, Picasso, Dali, nawet i poeci Skamandra, to wszystko byli ludzie żyjący w dostatku. Najczęściej wykorzystywanym przypadkiem biednego acz wielkiego był Vincent Van Gogh, ale w jego przypadku ciężko stwierdzić na ile jego sytuacji życiowej szkodził system, a na ile jego choroba psychiczna.
Co gorsza, grupa snobów kulturowych uznaje za proste, niskie i komercyjne także całościowo wiele form przekazu – gry wideo, komiksy czy anime. A przecież opowieścią drogi o odrzuconym przez społeczeństwo bohaterze, posiadającą wątki dotyczące dyskryminacji mniejszości, przedstawiającą silne bohaterki i sięgającą w wielu miejscach po klasyki są nie tylko “Księgi Jakubowe”, ale i “Wiedźmin 3: Dziki Gon”. Różnice między tymi tytułami są dostrzegalne wyłącznie dzięki zastosowaniu pewnych filtrów, wyuczonych w szkołach i wpojonych przez innych snobów, mówiących np. że z jakiegoś powodu książka jest lepszym środkiem wyrazu niż gra. A przecież nie ma historii i tematów, których pewne formy wyrazu nie potrafiłyby przekazać, nie ma powodu, dla którego dobry album rapowy nie miałby w nas tworzyć poczucia catharsis. Bez owych wyuczonych filtrów jedyną mierzalną różnicą jest kapitał, który dziś “kulturę wyższą” weryfikuje co do zasady gorzej niż “kulturę popularną”. Nie jest przypadkiem, że na przeciwieństwo “kultury wyższej” nieraz używa się sformułowania “kultura komercyjna”, kółeczka wzajemnej samo-adoracji nierentownych twórców w ten sposób chcą nam wmawiać, że akurat ich pracy kapitał nie powinien weryfikować. Ci ludzie cenią własną niemoc i lubują się we własnej naiwności. Ale skoro ich niemocy nie ma weryfikować kapitał, to któż ma rozdzielać twórcom pieniądze? Oni sami.
Nie potrafię mówić o tym wybryku Olgi Tokarczuk pomijając dziejące się w tle zmiany w prawie. Od pewnego czasu czołowi polscy twórcy “kultury wysokiej” lobbują na rzecz wprowadzenia opłaty reprograficznej i stworzenia korpusu państwowych zawodowych artystów. Argumentują to bazując na dokładnie tym dyskursie, który tworzy Olga Tokarczuk wyzywając konsumentów od idiotów. Ilona Łepkowska (scenarzystka tak wybitnych produkcji jak M jak Miłość czy Och, Karol 2) powiedziała w wywiadzie dla Onetu: “Jasne, że rynek w jakimś stopniu weryfikuje poczynania twórcze, ale nie może być jedynym regulatorem, ponieważ wtedy będzie zwyciężać wyłącznie twórczość lekka, łatwa, komercyjna…” (https://kultura.onet.pl/wywiady-i-artykuly/ilona-lepkowska-ocenia-polski-lad-to-zwrot-pis-w-dobra-strone/16mzdds). Jak pięknie to rezonuje ze słowami Tokarczuk, że można literaturę gatunkową (jak mówiła w wykładzie Noblowskim – popularną wśród czytelników mimo swojej płytkości, bo ta płytkość daje poczucie bezpieczeństwa) podnieść na intelektualne wyżyny, bo literatura nie jest dla idiotów i ona nie chce by jej literatura była popularna. Ci ludzie chcą przywrócenia systemu, w którym działalność artystyczna byłaby oceniana w oderwaniu od zasad rynkowych Ten system już kiedyś w Polsce funkcjonował i najlepszym jego podsumowaniem jest piosenka “Z archiwum polskiego jazzu” Kultu (https://www.youtube.com/watch?v=PXanUGLmGDc). Dzięki opisywanemu tu dyskursowi “wybitni twórcy polskiej kultury” są jednak w stanie lobbować na rzecz jeszcze gorszego systemu, systemu w którym działalność artystyczna byłaby oceniana w sposób odwrotny od rynkowego. Bo skoro co do zasady popularnością nie cieszy się literatura dobra, to wybitny literat powinien się starać by jego książki kupiło jak najmniej osób, tak by nikt nie nazwał go twórcą miałkiej komerchy. To właśnie jest cel, dla którego Tokarczuk walczy z własną popularnością.
Ten problem unaoczniła mi sytuacja, jaką przeżyłem ostatnio w antykwariacie na ulicy Szewskiej we Wrocławiu. Jako fan poezji międzywojnia szukałem wierszy, których jeszcze nie znam. Podszedłem do antykwariuszki i zacząłem rozmowę, wspomniałem że ostatnio znalazłem wiele wspaniałych, niedostępnych w necie wierszy w zbiorze satyr pod redakcją Leona Pasternaka. Szanowna Pani z miejsca stwierdziła że to Rosjanin więc proszę szukać na literaturze rosyjskiej. Z miejsca odparłem że to był przecież piszący po polsku Żyd-komunista ze Lwowa, nawet go w Berezie zamknęli za jeden wiersz. Ta mi na to że nie mam pojęcia o literaturze i że to był Rosjanin, a za PRLu to każdego do więzienia wsadzali (xD). Potem weszło jeszcze dwóch klientów, których atakowała w taki sam sposób, próbując udowadniać że wie więcej niż oni i że “prawdziwa lyteratura” to nie dla nich. W 15 minut owa snobka odstraszyła od zakupów trzech potencjalnych klientów i była z tego nieziemsko dumna! Stałem jak wryty widząc te sceny niczym z prozy Kafki, ta kobieta z radością sabotowała swój własny biznes. Wkrótce zapewne będzie żalić się władzom miasta że jej stara instytucja kulturalno-naukowa przegrywa starcie z wolnym rynkiem i miasto ma obowiązek udzielić jej finansowej pomocy. Czyż nie to samo robi Olga Tokarczuk, mówiąc że nie chce by jej literatura się dobrze sprzedawała, że nie chce by szła pod strzechy? Czy to samo nie robi cała masa innych “wybitnych artystów”, którzy domagają się wielkich państwowych dotacji bo oni “przegrywają starcie z wolnym rynkiem”, albo bo “wielka sztuka w Polsce umiera”? Napisałem wcześniej że kapitał dziś “kulturę wysoką” weryfikuje gorzej niż “popkulturę”. To prawda, lecz winę za to ponoszą wyłącznie samozwańcze elity kulturalne. Nie dajmy sobie wmówić, że to przez naszą głupotę i prostactwo jakiś autor tomiku wierszy o piciu wódeczki nie sprzedał jego całego nakładu.
Autorem jest Łukasz Igor Bartosiewicz