Realna stała się groźba ideologicznego bankructwa ruchu wolnościowego. Z dwóch powodów, z których pierwszy jest bardziej poważny niż drugi, więc i od niego zacznę. Ruch wolnościowy rozumiem tu bardzo szeroko, a więc liberałów, wolnorynkowych konserwatystów, libertarian itp., bo akurat w omawianych tematach powinna być duża zbieżność stanowisk między tymi nurtami. Ale niestety jej brak, w dodatku w bardzo nieszczęśliwy sposób.
Podnoszone są zbyt często głosy życzliwe wobec rosyjskich narracji usprawiedliwiających roszczenia terytorialne tego państwa, umniejszające zło jego zbrodni wojennych i w całości obciążające inne kraje (USA, Polskę, „zachód” w ogólności) odpowiedzialnością za rosyjską agresję.
Gdyby była to tylko sprawa dotycząca Janusza Korwin-Mikkego i jego najwierniejszych akolitów, sprawa byłaby nieistotna. Można by machnąć na to ręką, w końcu to gadanie starego dziada, który nie całkiem jest na bieżąco ze światem i nie za bardzo ma równo pod sufitem. Problem w tym, że takie głosy pojawiają się na stronach prominentnych neoliberalnych i libertariańskich think tanków w rodzaju Cato Institute, Mises Institute czy Ron Paul Institute for Peace and Prosperity. Gorzej jeszcze, że tego rodzaju wypowiedzi pojawiają się też po rosyjskiej inwazji włącznie z sugestiami, iż wojna jest ino sfabrykowanym przez naszych tematem zastępczym, lub że jest wyłącznie sprowokowana przez służby amerykańskie.
Nie jestem pewien, co dokładnie motywuje te wypowiedzi. Na pewno nie są to moskiewskie srebrniki. Prawie na pewno nie oportunizm czy ślepy kontrarianizm. Obawiam się że to pewna ślepota na realną zachłanność rosyjskiego imperializmu. Libertarianie słusznie, często ramię w ramię z lewicowcami, przez ostatnie dekady występowali przeciwko imperializmowi amerykańskiemu, który nie tylko ruinuje amerykańskich podatników, ale też i stabilność światową. Niestety mam wrażenie część z naszego środowiska, a w tym i osoby, które wysoce cenię za zasługi dla promocji wolnego rynku, uległa pewnemu zaślepieniu: krytyka (słuszna! Zawsze słuszna!) interwencjonizmu i militaryzmu zachodniego przesłoniła nam, że gdzieś na świecie są państwa bardziej agresywne i bardziej oszukańcze.
Na dwa tygodnie, zanim wybuchła aktualna wojna nagrałem o tym bardzo fajny podcast z Jackiem Spendlem od Liberty International i Fundacji Wolności i Przedsiębiorczości [link: https://www.youtube.com/watch?v=1Om2JfRhR1I ] w którym Jacek zwrócił moją uwagę na skalę tego problemu. Właśnie na ruchach libertariańskich, a nie na ekscesach Janusza Korwin-Mikkego, się tam skupiliśmy, ale i Mikke jest przykładem tego samego problemu.
Dlaczego natomiast to jest problem groźny dla całego ruchu wolnościowego, wykraczającego poza wyżej opisane persony? Otóż obawiam się, czy przez to wszelka krytyka naszych instytucji ustrojowych, naszego etatyzmu, naszego państwa socjalno-regulacyjnego, naszych progresywnych podatków, naszego zrośniętego-z-rządem biznesu – nie zostanie obramowana jako ruch prorosyjski. A zrobienie z wolnościowców obozu „ruskich onuc” oznaczć będzie trwałą likwidację wolnościowców z krajobrazu politycznego na lata – ruch który po dekadach pracy dopiero na fazie zdrowotnego zamordyzmu zyskał jako-taki posłuch, może się wypalić tak szybko, jak się zaczął.
Świetną robotę w tym kontekście robi właśnie prowadzona przez Jacka Spendla organizacja Liberty International, organizując na przykład strumień na żywo „Libertarians Against Putin’s War” – „Libertarianie przeciwko wojnie Putina” [ link: https://www.youtube.com/watch?v=hnO8N5qIisY ], który my z dumą promowaliśmy. Idea obejmowała zaprezentowanie stanowisk libertarian z Argentyny, Ukrainy, Polski, Niemiec a nawet Rosji, właśnie przeciwko Putinowskiej agresji i przeciwko ślepocie stronnictw libertariańskich, zwłaszcza tych z USA, wobec zła wyrządzanego przez Rosję.
Drugą odnogą omówionego problemu jest fakt że rządy nasze, w tym tak polski, jak i inne, w tym zachodnie oraz instytucje wspólnotowe, zaczęły angażować się w rozwiązywanie problemów społecznych za pomocą wydatków publicznych. Nie dziwota że rząd który problem mieszkalnictwa (mieszkanie plus), dzietności (500+) i niemal każdy inny, rozwiązuje za pomocą rozdawnictwa, także i w tym kontekście znalazł okazję do zaznaczenia swojej wagi.
Zwróćmy uwagę, że od początku konfliktu dziesiątki organizacji dobroczynnych zaczęły angażować się w zbiórki towarów i pieniędzy, jak również organizowanie różnych bezpłatnych usług na rzecz ofiar wojny. Był to wielki sukces oddolnej dobroczynności, który przyszedł szybciej niżeli państwo zdołało zareagować. Była to wskazówka że oto dobroczynność oddolna warta jest więcej i sprawia więcej dobra niżeli państwo opiekuńcze. Szybko oczywiście państwo wkroczyło by zaoferować swoje programy dystrybucyjne – dzięki temu rządzący mogą w błysku fleszy i w obiektywach kamer powiedzieć do mikrofonów „to my pomagamy” – mimo że pomaga naród a nie rządzący. Pomijam już nawet fakt że rządzący pomoc (realizowaną na koszt narodu a nie własny) urządzają w możliwie najmniej efektywny sposób, dodatkowo często szkodliwy dla samych docelowych beneficjentów.
Mało w ruchu wolnościowym krytyki tego podejścia. Mało postulowania wagi oddolnych i rynkowych, zamiast odgórnych i państwowych działań. A co gorsza, przez problem wyszczególniony na początku, wolnościowcy mogą tracić na posłuchu. W końcu krytyka własnego rządu traci na renomie gdy pochodzi od środowiska, którego zbyt duża część z wyrozumiałością i życzliwością przychyla się do stanowiska rządu obcego i wręcz: wrogiego.
—
Maciej Kamiński