Wydawać by się mogło, że idee konserwatyzmu i progresywizmu są ze sobą w stosunku ścisłej dychotomii, tj. jeżeli coś jest jednym, to nie może być drugim. Nic bardziej mylnego. Dychotomia ta jest do utrzymania wtedy i tylko wtedy, gdy przyjmie się dychotomiczne znaczenie obu pojęć, co wszak nie jest konieczne. Na przestrzeni mojego nieco prowokującego eseju postaram się nie tylko wykazać, że idea konserwatywnego progresywizmu jest możliwa, ale że zarazem jest sensowną wobec wciąż zmieniającego się świata. Nim jednak zacznę, pragnę zaznaczyć, że publicystyka okołopolityczna nie jest moim modus operandi i tekst ma charakter co najwyżej quasi-polityczny.
Swoje przesłanie kieruję do wszystkich, którzy z optymizmem patrzą w przyszłość, a jednak nie są przekonani, by cała przyszłość była usłana różami. Przesłanie kieruję do tych, którzy być może mieli podobne myśli co ja, a jednak brakowało im dobrych słów by je ująć. Oto i są, moim zdaniem dobre słowa by ująć te myśli.
Co to jest konserwatywny progresywizm?
Poszukując odpowiedniego określenia na swoje poglądy polityczne, zwłaszcza w kontekście postrzegania postępu i przyszłości, byłem jak gdyby zawieszony pomiędzy ideą ewolucyjnego konserwatyzmu a optymistycznym poglądem na postęp i generalnie optymistyczną wizją przyszłości, w której nie będzie wojen, ponieważ wszyscy będą zajęci analizami filozoficznymi lub odkrywaniem nowych sposobów na to, by życie było jeszcze piękniejsze i wygodniejsze.
Ten drugi pogląd niejednokrotnie wiąże się z postawą rewolucyjną, którą również żywiłem wcale nie tak dawno temu, to znaczy, że by przyszła nowa, lepsza przyszłość, należy radykalnie zerwać z przeszłością i na gruzach starego świata zbudować nowy, lepszy świat. Z czasem jednak zacząłem nieco więcej się dowiadywać o Rewolucji Francuskiej, będącej wszak dla wielu progresywistów archetypem postępu ludzkości, i doszedłem jednak do wniosku, że rewolucja to może nie jest najlepszy sposób na przeprowadzanie zmiany społecznej.
Po odrzuceniu idei rewolucji została pustka, wszak inne idee rozwoju ludzkości są dobrze zagospodarowane przez konserwatystów, więc przyjęcie jakiejkolwiek innej niż rewolucja wiązałoby się z przyjęciem konserwatyzmu. Oczywiście tak nie jest, ale jeszcze całkiem niedawno tak myślałem, to po pierwsze, po drugie konserwatyzm nie jest wcale taki zły w całej swojej rozciągłości.
Czym zatem jest konserwatywny progresywizm? Czy może ewolucyjny optymizm? A może po prostu zachowawczy melioryzm? Wszystkie te trzy określenia mniej więcej oznaczają to samo, ale konserwatywny progresywizm ma, jak mi się zdaje, największą moc retoryczną.
Konserwatywny progresywizm jest koniunkcją dwóch tez oraz wyrazem postulatu normatywnego.
Tezy są następujące:
T1 To co nowe jest lepsze.
T2 Nie wszystko co nowe jest lepsze.
Pierwsza teza jest wyrazem progresywizmu, a druga konserwatyzmu. Zdają się one być ze sobą w sprzeczności, jednak nic bardziej mylnego. Obie tezy mówią mniej więcej to samo, z tym, że jedna jest pozytywna, a druga jest negatywna. W logice predykatów można obie tezy przedstawić następująco.
T1 ∃x(Nx→Lx)
T2 ¬∀x(Nx→Lx)
Gdzie N oznacza bycie nowym, a L bycie lepszym. Dodanie takich dwóch przesłanek do argumentacji generuje jednak problem takiej natury, że nie jesteśmy w stanie dowieść, że akurat to nowe, które jest teraz, będzie lepsze (ponieważ reguła opuszczenia kwantyfikatora dla egzystencjalnego i negacji ogólnego wprowadza nową zmienną nazwową).
Postulatem normatywnym jest wprowadzanie nowego wtedy i tylko wtedy, gdy stopień pewności o tym, że jest lepszy od starego wynosi więcej niż 0,5.
Postulat ten opiera się o probabilistyczny model racjonalności, w którym przekonania opierają się o stopnie pewności liczone za pomocą rachunku prawdopodobieństwa.
Na przykład stopień pewności, że demokracja liberalna jest lepsza od demokracji ludowej wynosi ponad 0,5, dlatego twierdzę, że demokracja ludowa jest lepsza od demokracji ludowej.
Jak to obliczyłem? Jeszcze nie wiem, gdy się dowiem i okaże się, ze nie mam racji, to zmienię zdanie. Na ten moment jednak wydaje się, że osiągnięcia IIIRP w kwestii powiększania dobrobytu społeczeństwa są większe niż PRL.
Inne określenia, czyli ewolucyjny optymizm i zachowawczy melioryzm przedstawiają inne intuicje związane z konserwatywnym progresywizmem.
Ewolucyjny optymizm byłby tezą metafizyczną, że nasz świat jest co najmniej dobry i że ewoluuje w stronę coraz większego dobra.
Zachowawczy melioryzm natomiast jest natomiast tezą historiozoficzną i antropologiczną, że ludzie generalnie są dobrzy i dążą ku coraz większemu dobru, a zło bierze się z niewiedzy bądź błędu. Nie jest to forma intelektualizmu etycznego typu sokratejskiego, gdyż dotyczy całej ludzkości, a nie pojedynczych ludzi.
Zatem konserwatywny progresywizm byłby poglądem, że generalnie nowe jest lepsze, ale powinniśmy do nowego podchodzić zachowawczo. Postęp jest dobry, jednakże powinien zachodzić ewolucyjnie.
Jak konserwatywny progresywizm radzi sobie z wciąż zmieniającym się światem?
Życie, życie jest nowelą, raz przyjazną, a raz wrogą, jak śpiewał Ryszard Rynkowski w czołówce Klanu. Prawdopodobnie nie uda się nigdy tego zmienić, jednakże nie oznacza to, że nie powinniśmy sobie jakoś z tym radzić.
Konserwatywny progresywizm jest jednym ze sposobów radzenia sobie z tą raz przyjazną, a raz wrogą nowelą. Jedną z rzeczy, z którymi konserwatywny progresywizm radzi sobie nad wyraz dobrze jest właśnie zmiana, która jest raz przyjazna, a raz wroga.
Nie wszystkie idee dobrze sobie radzą z ze zmianą. Konserwatyści na jakąkolwiek zmianę reagują chowaniem głowy w piasek i udawaniem, że nic się nie dzieje. Rewolucjoniści pędzą za zmianą, nawet jeżeli jest to zmiana lekkiego przeziębienia na złośliwego raka wielonarządowego. Oba te opisy są oczywiście przerysowane jednak pokazują pewną problematyczną tendencję obu idei.
Konserwatywny progresywista na zmianę patrzy z nadzieją ale i z niepewnością, nie wiadomo wszak czy akurat to nowe, które pojawia się na horyzoncie jest lepsze od tego, co zastał. Dwie tezy zapewniają, że może liczyć na to, że nowe będzie lepsze i zarazem zaszczepiają w nim czujność przed tym, że wcale nie musi być lepsze.
Taka postawa zapewnia otwartość poznawczą na zmianę, ponieważ nie przesądza a priori o tym jaki powinno się mieć stosunek do nowego. Stosunek do nowego jest uzależniony od tego jak nowe sprawdzi się w praktyce, to znaczy od wspominanego stopnia potwierdzenia.
By to zobrazować podam przykład jeden z ulubionych przykładów z ostatnio interesującej mnie historii i filozofii nauki.
Co przesądziło o tym, że ostatecznie uznano heliocentryzm za lepszy od geocentryzmu? Model heliocentryczny w wersji Kopernika nie przekonał chociażby astronoma Tychona Brahe, który odrzucił go z tego samego powodu, dla którego wcześniej odrzucono pomysł Arystarcha z Samos (twórca pierwszego modelu heliocentrycznego), a mianowicie braku obserwacji paralaksy gwiezdnej. Ba! Długi czas model Kopernika nie przekonywał jego samego, ponieważ nie zgadzały się mu obliczenia i w miejsce ptolemejskich ekwantów musiał dodawać nowe epicykle. Paralaksę zaś zaobserwowano dopiero w XIX wieku, a jednak model heliocentryczny przyjęto już na początku XVII wieku, czyli 200 lat przed potwierdzeniem teorii.
Wątpliwości Tychona Brahe były jak najbardziej uzasadnione. Nie miał powodów, by przyjmować model heliocentryczny jak większość astronomów przed nim. Z jego perspektywy model heliocentryczny wcale nie był lepszy niż geocentryczny bo nie miał odpowiedniego stopnia pewności.
Sprawa się jednak zmieniła, gdy Kepler wpadł na pomysł, że orbity nie są jednak doskonałymi okręgami a elipsami i okazało się, że nowa astronomia daje zupełnie nowe możliwości i wyjaśnia więcej rzeczy niż stara astronomia. Wtem okazało się, że stopień pewności modelu heliocentrycznego przerósł stopień pewności modelu geocentrycznego i społeczność naukowa uznała go za lepszy.
Jak ta historia się ma do konserwatywnego progresywizmu? Otóż przyjęcie modelu heliocentrycznego wcale nie musiało być lepsze od modelu geocentrycznego. Wyobraźmy sobie, że jednak ziemia jest środkiem wszechświata i problemy modelu Ptolemeusza nie wynikały wcale z tego, że ziemia krąży wokół słońca, tylko z zupełnie innego, nieznanego wcześniej powodu. W takiej sytuacji przyjęcie na hurra modelu Kopernika byłoby, delikatnie mówiąc, suboptymalne. Byłoby podejściem rewolucyjnym i dążeniem za nowym, bo jest nowe. W sytuacji z naszej linii czasowej, w której okazało się, że model heliocentryczny jest lepszy, równie suboptymalne było odrzucenie tego modelu i próba wybronienia geocentryzmu za wszelką cenę, bo jest stary i spradzony.
Czy Tychon Brahe był konserwatystą, który schował głowę w piasek? Raczej nie. Nie mógł się spodziewać, że wszechświat jest tak duży i paralaksa gwiezdna jest trudniejsza do zaobserwowania niż antycypował. Nie mógł wiedzieć, że model heliocentryczny okaże się ostatecznie lepszy, więc zachowawczo pozostał na stanowisku, że stary model geocentryczny jest wystarczający.
I właśnie Tycho Brahe jest możliwym przykładem konserwatywnego progresywisty. Nie wiemy czy by zmienił zdanie, gdyby zaobserwował paralaksę, jednakże z relacji wynika, że przynajmniej powinien.
Innym przykładem mógłby być Boltzmann, Planck lub Einstein, jednakże sądzę, że rozkminy nad fizyką statystyczną i mechaniką kwantową są jednak zbyt abstrakcyjne jak na quasi-polityczny tekst.
Jan Krzysztof Rychert