Tekst pierwotnie opublikowany na profilu Młodzieży Przyszłości
Środowiska lewicowe znane są z walki z rzekomo uciskającym ludzkość indywidualizmem, z tym złym egoistycznym przedkładaniem jednostkowych interesów ponad wolę kolektywu, ze “straszliwymi” nierównościami panoszącymi się w społeczeństwie. Jednak zastanówmy się przez chwilę, jak wyglądałby świat, gdyby ich walka przyniosła oczekiwany przez nich skutek.
Świat, gdzie osiągnięto pełną równość ogółu ludzkości, wprowadzono demokrację absolutnie bezpośrednią, gdzie każdy mógłby decydować o każdej, nawet najdrobniejszej zmianie. Gdzie człowiek nie musiałby martwić się o pracę czy wykształcenie, nie musiałby pracować również na wyżywienie oraz lokum, a ciężar wychowywania dzieci i utrzymania starców spoczywałby na państwie. Przede wszystkim jednak, gdzie zwalczane są wszelkie przejawy tego straszliwego, obrzydliwego egoizmu. W takim świecie niestety przyszło się urodzić mężczyźnie o imieniu Równość 7-2521, bohaterowi opowiadania Hymn autorstwa Ayn Rand, wybitnej pisarki, twórczyni filozofii obiektywizmu.
Jego rzeczywistością było społeczeństwo, gdzie indywidualność w żadnej formie nie istniała, a największą zbrodnią, jaką można było popełnić, było wypowiedzenie zakazanego słowa — Ja. Co najważniejsze: jednak niepodzielnie panowało tam wszechogarniające, wszechmogące MY.
Równość 7-2521 urodził się według otaczającego świata wadliwy, gdyż urósł do ponadprzeciętnej wysokości. Całe życie wychowawcy karcili go słowami „zło tkwi w waszym ciele, gdyż wyrosło ono ponad ciała waszych braci”. Poza imponującym wzrostem cechowała go również przemożna chęć zgłębiania wiedzy, ciekawość świata oraz pomysłowość. Z tej racji liczył na to, że Rada Zawodów przydzieli mu pracę uczonego, gdyż w taki właśnie sposób chciał przysłużyć się swoim pobratymcom. Jednakże na złość naszemu bohaterowi została mu przydzielona profesja zamiatacza ulic, istne przeciwieństwo tego, czego oczekiwał.
W dalszej części opowiadania jesteśmy skonfrontowani z kolejnymi obrzydliwymi aspektami tejże dystopijnej rzeczywistości. Dowiadujemy się, że zabronione jest tam okazywanie komuś zbytniej sympatii, ponieważ jest to „Wielkie Przestępstwo Upodobania: musimy bowiem kochać wszystkich ludzi jednakowo, gdyż wszyscy ludzie są naszymi przyjaciółmi”. Co jednak najbardziej razi czytelnika, to wrogi, wręcz nienawistny stosunek tego świata do jednostek szczególnie uzdolnionych, naturalnie wychodzących przed szereg ze względu na swoje predyspozycje do wielkich osiągnięć. Gdy Równość 7-2521 próbował podzielić się swoim odkryciem, jakim była żarówka, a co za tym idzie pojęcie elektryczności, rada uczonych skarciła go, mówiąc „To, co nie jest robione wspólnie, nie może być dobre” dodając, że jego odkrycie psułoby plany Rady Świata oraz negowałoby potrzebę istnienia Departamentu Świec.
Zakończenie okazuje się jednak być szczęśliwe, nasz bohater wyzwala się spod ucisku kolektywu chcącego, aby zamiast w zgodzie z własnym sumieniem, działał on zgodnie z wolą „swoich braci”.
Po lekturze pozostaje w naszych umysłach jedno kluczowe pytanie: czy potrafimy jako społeczeństwo wyciągnąć z tego jakąś przestrogę.
Przestrogę przed tym, by domagać się, aby ktoś żył dla nas oraz samemu pozwalając, by ktoś od nas wymagał życia dla niego. Niezależnie czy mówi to człowiek w Watykanie, usprawiedliwiający swe absurdalne żądania Bogiem, człowiek w parlamencie usprawiedliwiający je „interesem państwa” czy człowiek będący lewicowcem, usprawiedliwiający je „dobrem pokrzywdzonych”.
Nasz egoizm, nasze indywidualne pragnienia, cele, wartości itd. są tym, czego nigdy nie należy oddać w zamian za złudne poczucie bezpieczeństwa, które dostarczać ma nam kolektyw. Bo wolność raz utracona wymaga olbrzymiej determinacji i hartu ducha, by wstąpić na ścieżkę do ponownego jej odzyskania. Szczególnie gdy lewicowcy, skuszeni „utopijną” wizją pełnej równości, wykorzystują każdą możliwą okazję do przypuszczenia ataku na indywidualistów.
Tych, którzy działając we własnym, egoistycznym interesie, równocześnie wspierają społeczeństwo, wprowadzając innowacje, zapewniając miejsca pracy oraz tworząc dobrobyt. Pomimo swego wielkiego wkładu są atakowani przez roszczeniowe (lewicowe) ugrupowania argumentujące, że „jakim prawem oni czerpią zysk z czegoś, co powinno należeć się wszystkim za darmo”. Domagają się, aby jednostki „przeklęte” chęcią wystawania z tłumu, chęcią bycia przedsiębiorczym i pracowitym, były przez państwo karane wysokimi podatkami, mającymi obrabować ich z części osiągniętych przez nich zysków.
Tak, aby ukrócić na dobre ich „straszliwy” egoizm.