Wersja audio dostępna na youtube – podcast: Państwowa szkoła i dlaczego nie
Artykuł Eryka Hałasa który upowszechniliśmy na łamach liberalizm net tydzień temu w sprawie obowiązku edukacyjnego, całkiem słusznie odbił się szerokim echem w sieci. Zagadnienie powszechnej edukacji budzi wielkie emocje zwłaszcza widząc daleko posuniętą dysfunkcję tej instytucji, czego przyczyny są organizacyjne, regulacyjne, mentalne i finansowe. Jeśli nie czytaliście, zachęcam do zajrzenia w archiwum naszego bloga bo jest on bardzo dobry.
Kontrowersyjne decyzje podejmowane przez bieżący rząd tylko potęgują znaczenie pytania: czy szkoła powinna być w ogóle instrumentem znajdującym się we władaniu polityków? Intuicyjna odpowiedź brzmi tak, w końcu od dawna (choć nie od zawsze) była, tylko lepszych. Normy demokracji uczą jednak że co wybory politycy się zmieniają i miejsce lepszych zajmują gorsi. Umieszczenie jakiejś instytucji w sferze kontroli politycznej sprawia że prędzej lub później zawładną nią politycy gorsi i jest to zasadniczo nieuchronne.
W dzisiejszym weekendowym felietonie przedstawię znane mi argumenty przeciwko szkołom państwowym, z perspektywy trzech doktryn politycznych: liberalizmu, konserwatyzmu i libertarianizmu. Szkoły państwowe krytykuje liberalizm (zwłaszcza klasyczny lub konserwatywny), konserwatyzm (zwłaszcza reakcyjny lub tradycjonalistyczny) oraz libertarianizm. Akceptuje szkoły państwowe socjalizm, socjaldemokracja, socjal-liberalizm, oraz do pewnego stopnia (z musu, postulując raczej przejście do systemu prywatnego z bonem oświatowym) neoliberalizm oraz rzecz jasna nacjonalizm, w większości swoich odmian.
Konfederacja czy też Ruch Narodowy jest tu pewnego rodzaju ewenementem na tle innych nacjonalizmów, bo preferuje szkoły prywatne i bon oświatowy (ciekawostka: ten punkt programu Konfederacji faktycznie pochodzi od narodowców bardziej niż od partii Korwina). Większość nacjonalizmów jest równie gorącymi obrońcami szkoły państwowej co socjaldemokracja i socjalizm.
Warto zauważyć że edukacja w szkołach publicznych jako prawo człowieka jest wynalazkiem stosunkowo nowym. Ujęta jest na przykład w deklaracji praw człowieka Narodów Zjednoczonych, ale w analogicznej deklaracji Wielkiej Rewolucji Francuskiej – brak takiego prawa. Z resztą owa edukacja jako uprawnienie pozytywne (socjalne), do swojej realizacji wymaga podważenia części przynajmniej uprawnień negatywnych (wolnościowych). Tym krótkim wstępem przechodzę do wyszczególnienia przyczyn dla których liberalizm, konserwatyzm i libertarianizm krytykuje edukację państwową:
Argumenty przeciwko szkole państwowej z perspektywy liberalnej:
Koronnym argumentem przeciwko „bezpłatnej” edukacji (rozumianej jako finansowana ze środków publicznych) jest taki że przyznanie mi takiego prawa, jest równoważne nałożeniu na Ciebie obowiązku finansowania mojej edukacji; Nie ma między nami niczego co by racjonalnie uzasadniało takie moje roszczenie względem Ciebie, tudzież Twoje zobowiązanie względem mnie.
Drugim argumentem przeciwko „bezpłatnej” edukacji jest kontrola i naciski programowe na ujednolicenie. Katolicy oburzą się, mniejsza o to czy słusznie, że do szkoły wpuszcza się naukę o „gender” (czymkolwiek by ten gender był) czy raczej „edukację seksualną” serwowaną pod różnymi nazwami, antyklerykałowie oburzą się, również w swoim mniemaniu słusznie, że wciska się do szkoły „religię”, każdy znajdzie jakiś powód by przepchnąć przez obowiązkowy program szkół publicznych swoją agendę. Zieloni chcą wzbogacić program szkół o program „klimatyczny”, narodowcy o program „patriotyczny”, – każdy chce forsować tematy bliskie swojej ideologii.
Poddanie szkół władzy państwowej tworzy presję na ujednolicanie pod gusta większości (lub gorzej: głośnych i zasobnych mniejszości) zamiast pod potrzeby samego dziecka szkolnego (wyrażone być może przez jego rodziców). To wszystko podważa niejako emancypację jednostki względem masy. Które przedmioty są ważne a które nie to rzecz gustu, natomiast z perspektywy wolnościowej odrzucamy decydowanie z góry przez władzę publiczną kwestii co i w jakiej ilości ma być narzucane, co w szczególności dotyczy przedmiotów „wrażliwych ideologicznie” mających znamiona propagowania takiej lub innej ideologii, wiary itp.
Trzecim argumentem przeciwko „bezpłatnej” edukacji państwowej jest fakt że stawia ona w niekorzystnej, tak finansowo jak i ideowo, sytuacji rodziców stawiających na nauczanie domowe. Oto bowiem nie tylko ponoszą oni koszt edukacji swoich pociech (w tym może koszt alternatywny częściowej rezygnacji z kariery), ale wciąż muszą płacić na edukowanych systemowo. Dodatkowo muszą się w kółko tłumaczyć dlaczego wyrywają się z systemu i podlegać kontroli.
Czwartym (chociaż np Milton Friedman czy nasi konfederaci wysuwają to na miejsce pierwsze) argumentem przeciw państwowej edukacji jest jakość, czy też raczej brak konkurencji promującej redukcję cen, wzrost jakości i innowację. Tu mogą socjaldemokraci odbić piłeczkę że wiele krajów ma państwową oświatę i dobre wyniki w nauce, często w skutek wysokich inwestycji. Gdy płaci „Państwo” (czyli podatnik) brak jest bodźca rynkowego na rzecz redukcji cen, tudzież zabrania uczniów podnosząc jakość (nie rozumianą tylko jako poziom nauki ale też dostępność). Często alternatywy w postaci tele-nauczania są długoterminowo nielegalne (dozwolenie ich z powodu koronawirusa stało się rewolucją), zaś jak już jest oświatowa subwencja, nie ma motywacji by uczyć taniej, w końcu to zostawianie pieniędzy na stole.
Piątym argumentem jest spostrzeżenie iż istnieje nieskończenie wiele potencjalnych modeli edukacji, zaś powierzenie tej odpowiedzialności państwu oznacza w praktyce że oto władza polityczna, a nie klienci (dzieci lub reprezentujący je rodzice) dokona wyboru który model jest właściwy.
Szóstym i ostatnim argumentem jest skostniałość systemu promującego mierność tak wśród uczniów jak i grona pedagogicznego. Materiał szkoły rozłożony na 6 lat, trudno jest bardzo aby nadprzeciętnie mądre dziecko zrobiło w 5 ucząc się „troszkę szybciej” (jest to możliwe, jako przywilej dla dzieci wybitnych, po wielu ukłonach, wnioskach i stemplach), a troszkę głupsze zrobiło w 7 lat (prędzej ominie część wiedzy). Nie jest możliwe by jedno dziecko 10 godzin grało w piłkę i nie studiowało geografii a drugie 10 godzin malowało i nie biegało, każdy ma ten sam zestaw przedmiotów.
Nie jest to przypadkiem, pruski model szkolnictwa nie służy rozwijaniu talentów w sferach zainteresowań dzieci, ani rozwijaniu krytycznego myślenia; Chodzi o wyszkolenie zdyscyplinowanych urzędników służby cywilnej lub karnego wojska.
Argumentacja konserwatywna jest następująca.
Co do argumentów liberalnych, konserwatyzm kupuje drugi i trzeci. Pierwszy, czwarty, piąty i szósty konserwatyzm odrzuca jako nieistotne.
Najważniejszy dla konserwatystów jest taki sam jak ten drugi u liberałów, z tym że z podkreśleniem że państwa nowoczesne realizują progresywną agendę która jest konserwatystom obrzydła. Stąd konserwatyści powinni życzliwie patrzeć na upowszechnienie opcji szkół prywatnych/społecznych/religijnych oraz nauczania domowego.
Drugi argument u konserwatystów jest taki sam jak trzeci u liberałów, z tym że formułowany w języku zabierania dzieci rodzicom i rozbijania więzi rodzinnych przez wymuszoną socjalizację także taką która nie jest preferowana przez rodziców (zamiast takiej jaka jest przez rodziców preferowana).
Trzeci punkt jest taki że przechwycenie przez Państwo rynku usług edukacyjnych wypiera z niego Kościoły i oddolne społeczne stowarzyszenia, burząc organiczną naturę społeczeństwa, odbierając naturalnym (niezależnym od republiki) organizacjom władztwo nad wychowaniem dzieci.
Czwarty punkt dla którego z perspektywy idei konserwatywnej publiczna edukacja nie powinna znajdować obrony jest wywrotowy „socjalistyczny” (w uszach, żeby nikt nie poczuł się uprawniony wstawić mema z Rolą) charakter tej instytucji pozbawiony umocowania w jakiejkolwiek starszej tradycji organizacyjno-ustrojowej.
Ostatniego punktu w takim sformułowaniu liberalizm nie kupuje bo liberalizm nie posługuje się językiem „stare dobre, nowe złe” (ani też „nowe dobre, stare złe”!! – odrzucenie jednego nie oznacza przyjęcia drugiego). Przedostatni punkt jest w istocie też bliski liberałom ale w liberalnym języku zawiera się w samym problemie centralizacji.
Z perspektywy libertariańskiej argument jest w sumie jeden.
Destyluje się on (z wyżej wyszczególnionej argumentacji liberalnej) do konstatacji że państwowe jest złe a oddolne i niepubliczne dobre.
Warto go natomiast uzupełnić o cenne spostrzeżenie Murraya Rothbarda, że postulowany np przez Miltona Friedmana „Bon Oświatowy” nie naprawia sytuacji istotnie. Wprowadzenie takiego bonu bowiem oznacza że Państwo będzie musiało zyskać kontrolę nad tym jak ten bon jest wydawany i weryfikować programy szkół niepublicznych (a więc w praktyce jeszcze umocnić nad nimi kontrolę i likwidując wyrwę w państwowej kontroli nad programami szkół).
Prywatna własność przy państwowym współfinansowaniu i kontroli jest natomiast zaprzeczeniem istoty własności prywatnej w podobny sposób jak „prywatyzacja” w trzeciej Rzeszy Niemieckiej, gdzie firmy niby były prywatne ale zarządzane przy pomocy oficerów politycznych NSDAP w trybie nakazowo-rozdzielczym.
Państwowa kontrola nad szkołą oznacza również że program niejako z definicji będzie przepełniony kultem statolatrii, zwłaszcza na przedmiotach takich jak historia czy WOS z których podstawa programowa podyktuje że państwo jest oto obrońcą i gwarantem lub wręcz twórcą osobistych praw i wolności nie zaś śmiertelnym dla nich zagrożeniem.
A co z korzyściami?
Stronnicy status quo, a więc państwowej kontroli nad edukacją, podnoszą słuszny na pozór argument że taka kontrola zapewnia iż wszystkie dzieci otrzymają wysoko jakościową edukację, i gwarantuje że wszystkie dzieci będą w edukacji uczestniczyć, nawet gdy ich rodzice specjalnie nie będą tego chcieli. „dobro dzieci” to najsłabszy argument za państwową i obowiązkową szkołą.
Hipoteza że rodzice będą mieli „gdzieś” dobro swoich dzieci i trzeba im pomóc przez państwowy obowiązek, jest karkołomna, bo Państwo bynajmniej nie ma na uwadze dobra dzieci a po prostu wyprodukowanie karnych i lojalnych obywateli względem aktualnych wartości politycznych. To rodzice są tymi którzy najbardziej chcą dobra swoich dzieci.
Uwierzyłbym w dobrą wolę państw, gdyby nie przymusowa germanizacja dzieci polskich w Niemczech, gdyby nie forsowanie zakłamanej wizji świata w sowieckiej Rosji i jej państwach satelickich, gdyby nie program wiedzy o społeczeństwie przesiąknięty kultem państwa, gdyby nie „forced busing” w Stanach Zjednoczonych, gdyby nie ochrona młodocianych łobuzów prześladujących słabszych kolegów itp.
Prawda jest taka że 99.9% (i pewnie jeszcze kilka dziewiątek) rodziców chce tego co dla ich dzieci najlepsze. Rodzice nie pasujący do tego opisu nie przypadkowo nazywani są rodzicami patologicznymi. Odmiennie państwo; Państwo szczęście dzieci ma generalnie gdzieś, bo jest instytucją bezduszną i (między innymi ale nie tylko, z powodów które wyjaśniłem wyżej) często (nawet jak teoretycznie nie zawsze) pryncypialnie złą.
Zły rodzic z kontrolą nad edukacją zaszkodzi dwóm, trzem, najwyżej kilkunastu. Złe państwo (a większość państw nie chce tego co możliwie najlepsze dla dzieci, a po prostu wyprodukować skutecznych obywateli najniższym kosztem) zaszkodzi milionom.
Reasumując
Sprzeciw wobec obowiązku szkolnego i ingerencji republiki w proces jego egzekwowania jest tą osią która łączy ideologie liberalizmu, konserwatyzmu i libertarianizmu, a nawet jak widać na przykładzie polskim, potrafi przemówić do wolnościowej części nacjonalistów.
Maciej Kamiński
1 komentarz do “Państwowa szkoła i dlaczego nie”