Wersja audio dostępna na youtube – podcast: Z pamiętnika radykała
Z pamiętnika radykała – czyli jak zostałem sympatykiem anarchokapitalizmu
W marcu tego roku, u szczytu korona-paniki, lewicowi publicyści na łamach pism takich jak „Boston Globe”, „USA Today”, „New York Times” zapowiadali koniec nieufności do wielkiego rządu i wzrost jego poparcia. Pamiętne słowa Reagana „Dziewięc najstraszniejszych słów w języku angielskim brzmi: Jestem z rządu i jestem tu aby ci pomóc” (ang. „The nine most terrifying words in the English language are: I’m from the Government, and I’m here to help”) miały zostać na zawsze zapomniane jako relikt neoliberalizmu. Rząd miał w czasie kryzysu przynosić nadzieję, nie trwogę.
Od kilkunastu lat konsekwentnie jestem sympatykiem idei leżących w kręgu klasycznego liberalizmu wraz z jego odnogami takimi jak konserwatywny liberalizm czy libertarianizm. Do niedawna jednak z daleką nieufnością patrzyłem na sympatyków radykalniejszych idei libertariańskich z kręgu anarchokapitalizmu rothbardowskiego, zwanych „akapami”. Pisma Rothbarda zawsze były dla mnie intelektualnie inspirujące, ale wizja porządku bez-państwowego straszna. Dawałem wiarę krytykom tej ideologii wskazującym że demontaż państwa to otworzenie drogi tyranom.
Cóż tymczasem zrobiło nam nowoczesne państwo? Okradło nas z wolności w bezprecedensowy sposób pod wirusowym pretekstem. Nie tylko odebrało swobodę prowadzenia działalności gospodarczej czy wolność zgromadzeń, ale zrobiło to w najbardziej perfidny możliwy sposób: selektywnie. Strajk przedsiębiorców? Nielegalny, uczestnicy bici. Wiec kandydata na prezydenta? Legalny. Ostatnie protesty społeczne w sprawie LGBT? Nielegalne, uczestnicy bici i zatrzymywani. Marsz Zwycięstwa organizowany przez środowiska narodowe? Też nielegalny, pod pretekstem, a jakże, koronawirusa.
Selektywne ograniczenia wolności gospodarczej to już normalność nawet w liberalnej skądinąd Ameryce. Jednym przedsiębiorcom zakazuje się działania skazując na głód i zależność od nędznych rządowych zapomóg, innym na działanie się pozwala i jeszcze nagradza hojnymi dopłatami lub zamówieniami publicznymi. Jednym pracownikom zakazuje się pracy, jakoby byli nie potrzebni – innym się pozwala przyznając przywilej uznania ich zawodów za kluczowe. Jednym przedsiębiorcom zakazuje się sprzedaży produktów i usług, innych produkty czyni się obowiązkowymi.
Narody cywilizowane, demokratyczne państwa prawne, jedno po drugim łamały swoje konstytucje w imię zdrowia. Wprowadzały przepisy właściwe dla stanów wyjątkowych bez ogłaszania stanu wyjątkowego. Bezkarność urzędniczą w imię najwyższej konieczności. Zadłużały narody na kwotę wyższą niż ich budżety obronne a następnie przyznawały za to granty koncernom z dobrymi dojściami. Ustawami nadawano rządom specjalne uprawnienia bez terminu wygaśnięcia. Obostrzenia na dwa tygodnie przedłużały się do miesiąca, pół roku i aż ad Calendas Grecas.
Daleki jestem od przyznania absolutnej racji prawicowemu towarzystwu widzącemu w tym „PLANdemię” czy zainscenizowaną „fałszywą epidemię” – tego wirusa nie trzeba było fabrykować, jest on z nami i jest groźny, lecz jest to sposobność dla naszych politycznych elit cywilizowanych krajów. Sposobność, która uwidoczniła jakimi są oni „faszystami”: każdy pretekst jest dobry by rozszerzyć swoje uprawnienia, by zyskać więcej władzy, by zwiększyć budżet podległych sobie instytucji i zakres regulacji. Okazja czyni złodzieja? Okazja wskazuje kto te zadatki na złodzieja zawsze miał, zawsze ci sami – polityczna elita.
Nie potrzeba demontażu nowoczesnego państwa by otworzyć drogę tyranom – teraz to ono jest drogą dla tyranów. Chcecie zobaczyć faszyzm? Nie szukajcie go wśród młodych nacjonalistów energicznie maszerujących z biało-czerwoną flagą. Znajdziecie go prędzej wśród polityków rządzących cywilizowanym światem, którzy dokonali bezprecedensowej eskalacji uprawnień państwa w sferze kontroli społecznej i gospodarczej, w zgodzie z maksymą Mussolliniego „Wszystko w państwie, nic poza państwem, nic przeciw państwu!”.
Jeśli czegoś mnie ta pandemia nauczyła, to nie pogodzenia się z „państwem opiekuńczym” i podziękowania mu za wsparcie. Raczej wzmożyła moją nieufność wobec coraz szerszych uprawnień i coraz większych budżetów nowoczesnego państwa. Dalej jestem sympatykiem wszystkich nurtów wrogich nowoczesnemu państwu „regulacyjnemu” i „opiekuńczemu” – czy raczej „policyjnemu”. Dalej z życzliwością patrzę na klasyczny liberalizm, neoliberalizm, konserwatywny liberalizm i libertarianizm. Przestałem odrzucać ich radykalne skrzydła, bo ryzyko „za mało państwa” jest nierealne i teoretyczne, a ryzyko „za dużo państwa” urzeczywistnia się co tydzień na każdym kroku i w każdym prawie kraju cywilizowanego świata.
Rozważania nad przewagą i walorami jednego z tych nurtów ideologicznych nad drugim, debata nad ryzykiem propozycji skrajnych nurtów – to wszystko jest atrakcyjne intelektualnie. W ogólnym rozrachunku ważny jest jednak kierunek „mniej” zamiast „więcej” – w tym zgodzą się sympatycy umiarkowanych i radykalnych nurtów. Radykałowie przyznają rację tym umiarkowanym, jeśli ich propozycje idą we właściwym kierunku (nawet jak „nie dość daleko”), umiarkowani przyznają rację radykałom z podobnego powodu, bo jeśli w ogóle (daj Boże) zmiana w dobrym kierunku miałaby nastąpić, będzie ona krokiem a nie skokiem we właściwym kierunku.
Czy zostałem w pełnym tego słowa sensie „akapem” a więc wrogiem państwa żądającym jego pilnej likwidacji? Nie zacząłem stawiać nierealnych żądań ale przestałem kategorycznie odrzucać tę koncepcję. Rozchodzi się jednak o to aby wyhamować ten tramwaj polityczny jadący w stronę coraz to większego etatyzmu i pilnie go zawrócić – a na której stacji się zatrzymamy? Wszystko jedno. Może być to nawet stacja końcowa.
Maciej Kamiński