Klasa polityczna dziś świętuje. W upale, u progu wakacji i w dobie epidemii zachęcili do głosowania rekordową liczbę wyborców. To ich wielki sukces. I nasza porażka.
Wydawać by się mogło, że tegoroczne wybory prezydenckie oferują Polakom wyjątkową możliwość do kontestacji status quo. Akces do wyścigu o posadę w Pałacu Prezydenckim zgłosiło aż jedenastu kandydatów. Każdy z nich prezentował inną wizję polityczną. Udowodniło to, że nie jesteśmy skazani na opowieść dwóch głównych obozów, które podzieliły przed laty Polskę pomiędzy sobą.
Pomimo to, nie doszło do ogólnokrajowej refleksji, Zgodnie z wynikamy sondażu, który został ogłoszony po zamknięciu lokali wyborczych, aż 70 procent głosujących wybrało Andrzeja Dudę (około 41 procent) i Rafała Trzaskowskiego (około 30 procent). Pcha to polską scenę polityczną w kierunku polaryzacji systemu politycznego, układu dwupartyjnego, w którym trudno odróżnić protagonistów od antagonistów. Tak samo, jak trudno jest znaleźć zasadnicze, fundamentalne różnice pomiędzy PiS a PO. Od miesięcy partie te licytują się na to, kto zaoferuje hojniejsze programy socjalne. Czyli o to, kto nas przekona, że im bardziej władza będzie okradać ciężko pracujących obywateli, tym lepiej obywatelom będzie się żyć.
Różnice pomiędzy głównymi graczami są tak naprawdę iluzoryczne. Ich strategia zarządzania państwem oparta jest o rachunek politycznych korzyści i strat. Jeśli sondaże pokazują, że wyborcy chcą zwiększenia zakresu świadczeń socjalnych to Duda i Trzaskowski będą zgodni, że trzeba to zrobić. Jedyna różnica tkwi w tym, kto zalicytuje wyżej cudzymi pieniędzmi.
15 lat temu duopol POPiS podzielił pomiędzy sobą Polskę i konsekwentnie dąży do marginalizacji wszelkich innych opcji. W tegorocznych wyborach prezydenckich odczuły to Lewica i PSL, których kandydaci zdobyli razem (wstępnie według sondażu) tylko nieco ponad 5 procent głosów. Ogółem poziom sejmowego progu wyborczego przekroczyło tylko czterech kandydatów, w tym jeden bezpartyjny – Szymon Hołownia.
Wszystko to składa się na fatalną wiadomość. Polscy obywatele dali sobie wmówić, że wybór istnieje jedynie pomiędzy Polską według naczelnika Jarosława Kaczyńskiego, a Polską według potuskowych karierowiczów. Jest to wizja wspólnoty politycznej, która wciąż podtrzymuje kult wolności kolektywnej, skupionej wokół namiętności patriotycznych i narodowych. Potwierdza to też dobry wynik Krzysztofa Bosaka, którego obóz polityczny, w postaci koalicji Konfederacja, reprezentuje unikatowy misz-masz patriotyczno-narodowego indywidualizmu.
Polki i Polacy uwielbiają podkreślać, jak wielką wartość stanowi dla nich wolność. Rozumieją ją jednak inaczej niż liberałowie i libertarianie. Według dominującej, polskiej wizji jesteśmy wolni ponieważ mamy wolne państwo. I naszą najważniejszą wolnością jest możliwość urządzania tego państwa wedle naszych zbiorowych pragnień, nawet tych, które każdy rozsądny liberał musi określić jako antywolnościowe.
Jeszcze 15 lat temu wydawało się, że w Polsce może dojść do przemiany znaczenia słowa wolność. Obóz tzw. gdańskich liberałów stworzył jedną z dwóch największych partii politycznych w kraju – Platformę Obywatelską. Jednakże Donald Tusk, Radosław Sikorski i inni zawiedli. Pobyt na szczytach władzy zdeprawował ich politycznie, zgodnie z wciąż boleśnie prawdziwym ostrzeżeniem Lorda Actona. Liberałowie, którzy mieli nas poprowadzić ku zachodniemu standardowi życia i jakości państwa, zgnuśnieli. Zaczęli kalkulować i wyszło im na to, że liberalizm trzeba trzymać na sztandarach w dalszym szeregu. Na pierwszy plan wyszły hasła populistyczne i socjalne. Wraz z dojściem do władzy przez PiS te nowe sztandary stały się jeszcze bardziej wyraźne.
Łatwo jest mieć w tej sytuacji pretensje do polityków Platformy. Rzeczywistość polityczna jest jednak taka, że nawet Janusz Korwin-Mikke doszedł po 30 latach do wniosku, że musi schować indywidualizm i postawić na wartości kolektywne, jeśli chce w końcu odnieść sukces wyborczy. Istnieje poważne ryzyko, że indywidualizm, a wraz z nim liberalizm, zacznie konsekwentnie znikać z programów i strategii Konfederatów ustępując kolektywnej wizji wolności narodu.
Można mieć pretensje do wyborców. Pytanie jednak brzmi czy kiedykolwiek dano im szansę, aby zachłysnąć się myśleniem liberalnym. Żyjemy co prawda w czasach państwowego kapitalizmu, słynnej społecznej gospodarki rynkowej, jednakże wolność w duchu indywidualizmu Polaków onieśmiela, a często wręcz przeraża. Z liberalną wizją wolności wiąże się bowiem indywidualna odpowiedzialność. Nie można scedować kłopotów na los i żądać bezwarunkowej opieki wszechwładnego lewiatana. Poprzez to Polacy są jak młodzi ludzie u progu dorosłości. Z jednej strony chcą być niezależni i poprawiać swój standard życia. Z drugiej strony boją się wyjść spod opieki dobrego rodzica, który pozwala im żyć do pewnego stopnia beztrosko, nawet jeśli pozbawia ich wielu fantastycznych możliwości, które kreśli przed nimi możliwość samodzielnego życia.
Polska w roku 2020 wciąż jest tam, gdzie była wcześniej. Wolność mieści się ramach wyboru pomiędzy antyliberalnymi, kolektywnymi programami obozów politycznych, które różni co najwyżej to czy się modlą, czy nie; czy akceptują osoby o odmiennych orientacjach seksualnych, czy nie. Wolność obywateli polega w tych wizjach na tym, że mogą oni sobie wybrać, która antyliberalna wizja będzie realizowana w najbliższych latach. Rekord frekwencji i ukształtowanie wyników wskazują, że tak rozumiana wolność jest dla Polaków cenna, a propozycja liberalna stanowi dla nich zagrożenie.
Przed liberałami i libertarianami wciąż jest wiele pracy.
Autor: Łukasz Frontczak
Materiał udostępniony na podstawie licencji Creative Commons CC-BY 3.0 PL
Zapraszamy na blog Łukasza Frontczaka [link] i jego profil na Facebooku: [link]