Jak świat długi i szeroki, politycy walczą z nowym koronawirusem ogłaszając coraz to nowe i coraz to bardziej szalone zakazy i nakazy. Wiadomym jest, że polityk może się pochwalić gdy „coś robi” a za bezczynność naraża się na gorsze lanie niż gdy jego aktywność jest błędnie ukierunkowana. Wraz z politycznym szaleństwem rosną w siłę społeczne protesty. Nie inaczej stało się i w Ameryce, gdzie ostrze protestów wymierzone jest często bardziej przeciwko samorządom lokalnym niźli rządowi federalnemu. Nie jest to wcale dziwne, wszak w Ameryce to lokalne władze uchwalają przepisy ostrzejsze i dysponują silniejszymi środkami by je egzekwować, a rząd federalny jest tradycyjnie bezzębny. Stąd hasła protestów to raczej „otwórzcie Michigan” i „otwórzcie Illinois” chociaż w gruncie rzeczy echo rozbrzmiewa „otwórzcie Amerykę”.
W obliczu koronawirusowego szaleństwa, bardziej politycznego niźli zdrowotnego, do rangi herosów rosną liderzy biznesu którzy mówią „nie” anty-wolnościowym regulacjom wprowadzonym pod lichym pretekstem zarazy. Jednym z tych bohaterów został Elon Musk (szef i współzałożyciel m.in. Tesli i SpaceX), który najpierw odmówił potraktowania tego problemu poważnie a potem postanowił wznowić produkcję wbrew dyrektywom lokalnych oficjeli hrabstwa Alameda i stanu Kalifornia. Postępowe środowiska całego oświeconego świata orzekły Muska wrogiem zdrowia publicznego.
Już 6 marca, kiedy coraz więcej krajów odnotowywało przypadki wirusa i zamykało na tę okoliczność całe produktywne gospodarki, szef Tesli ogłosił za pomocą ćwierkacza że „panika jest głupia”. Gdy 16 marca władze lokalne nakazały zamknięcie wszystkich „nie-kluczowych” przedsiębiorstw, Musk odmówił komunikując pracownikom że fabryka samochodów pozostanie otwarta. Już następnego dnia lokalny szeryf pogroził srogimi konsekwencjami. Kolejne dni próśb i gróźb zmusiły ostatecznie buntowniczego przemysłowca do zamknięcia zakładu tydzień po ogłoszeniu autorytarnego rozkazu. Nie na długo.
W kwietniu urzędnicy hrabstwa Alameda uparli się przedłużać blokadę, zwaną w miejscowym narzeczu „lockdown”. Do końca maja. Tej decyzji Musk nie zniósł i zareagował tak gwałtownie jak rzadko mu się zdarza. W mediach społecznościowych zaczął wzywać do uwolnienia narodu przyrównując „wirusowe” obostrzenia do aresztu domowego, a na spotkaniu z akcjonariuszami podczas którego zadeklarował (pomimo zawieruchy) zysk za pierwszy kwartał, nazwał wprowadzone pod zdrowotnym pretekstem prawa „faszystowskimi”, zresztą nie bez racji.
„Piekło” dla lokalnych faszystów rozpętał Elon w drugim tygodniu maja, ogłaszając że wbrew rozkazom miejscowych funkcjonariuszy powtórnie otworzy fabrykę, a w międzyczasie zapowiadając że wyniesie swój biznes do Newady lub Teksasu z uwagi na wrogość lokalnych władców. „Jeśli ktoś będzie aresztowany, niech będę to ja” – rzuca wyzwanie władcom. Tak oto drogą próśb, gróźb i przepychanek, dostał Elon kolejnego dnia zgodę na kontynuowanie biznesu. Nawet najbardziej zaaferowani swoją „zdrowotną” ideologią władcy nie zechcieli aresztować przedsiębiorcy tworzącego 10 tysięcy miejsc pracy w regionie. Komentarz zainteresowanego? „Life should be lived” co w swobodnym tłumaczeniu można zinterpretować jako „Celem życia nie jest przeżycie”.
Przykładów jest więcej. Fryzjerka z Dallas wbrew rozkazom lokalnego szeryfa otworzyła swój salon, za co trafiła na 7 dni do paki – szczęśliwie gubernator stanu Teksas prędko ją ułaskawił. Obywatelskie nieposłuszeństwo nasila się zwłaszcza tam, gdzie restrykcje są najsurowsze. Nic zresztą dziwnego: jakimż jest występkiem chcieć zapewnić byt sobie i swojej rodzinie. Od zmasowanych demonstracji do przedsiębiorców otwierających swe działalności wbrew ukazom lokalnych przywódców, bunty działają, przynoszą pożądany przez wolnościowców skutek, niejednokrotnie przy poparciu samego prezydenta. Rządy lokalne łagodzą zakazy i zaczynają pozwalać na otwieranie firm.
Prawdziwym okazuje się jedno z haseł na transparentach protestujących w Kentucky: „Nasze firmy płacą wasze rachunki”. W momencie w którym firmy zaczynają masowo upadać, lub wynosić się z obszarów najostrzejszych restrykcji, pasożyt musi czasem przestać szkodzić swoim żywicielom. W sytuacji erozji bazy podatkowej jasnym staje się, kto w tym układzie jest żywicielem i kto kogo bardziej potrzebuje do podtrzymania swojego istnienia.
Nie jest przypadkiem, że największymi orędownikami zamykania i blokowania produktywnej gospodarki byli bądź to ci, których pensje i świadczenia opłacane są kosztem podatników, bądź to ci których rozkazy te nie dotyczyły (czy to dlatego że mogli pracować „z domu” czy to dlatego że rozkazy kwalifikowały ich pracę jako „kluczową”), czy to wreszcie młodzież wolna od trosk ludzi dorosłych. W tym samym czasie produktywni przedsiębiorcy i pracownicy sektora prywatnego – płacący na ten bałagan i jednocześnie domagający się wolności dla siebie – odsądzani byli od czci i wiary jako kierujący się niesprawiedliwą chciwością i, o zgrozo, za nic mający ludzkie życie i zdrowie. Problem w tym, że bez produktywnej gospodarki nie będzie nas stać nawet na usługi medycyny, w tym i walkę z samym koronawirusem.
Odnieść można wrażenie że wraz z pandemią koronawirusa liderzy o autorytarnych skłonnościach nabrali wiatru w żagle. Oto sytuacja kryzysowa nadała im poczucie bezkarności i nieograniczonego mandatu do rządzenia rozkazami. Któż się w końcu przeciwstawi świętobliwym rozkazom, gdy te wydawane są w imię walki z wirusem i zdrowia publicznego? Jak miał w jednym z wywiadów powiedzieć przed dwunastu laty Rahm Emanuel, doradca prezydenta Obamy, „Nie pozwól by zmarnowano dobry kryzys” – kryzysy są najdoskonalszym pretekstem do rozszerzenia uprawnień przywódców politycznych. A to, niezależnie czy mowa o przywódcach państwowych, stanowych, powiatowych czy miejskich, powoduje że w najbardziej anty-wolnościowych osobowościach rozkwita taki malutki wewnętrzny hitlerek, domagający się więcej i więcej władzy i kontroli.
Sprawa wolności w Ameryce daleka jest od wygranej, ale zmasowane społeczne protesty i ich pewne sukcesy dają nadzieję na powodzenie mimo sprzeciwu sił zwących się postępowymi. Osobną już kwestią jest, czy gdy odzyskamy tą wolność, dane nam będzie na powrót budować prosperujący kapitalizm, czy ockniemy się w ruinach dysfunkcyjnych firm, w których nie ma kto pracować a kto budować firm. Taka wizja jest realna, wszak „kuroniówka” mocą ostatniej kongresowej ustawy urosła do grubo ponad sześciuset dolarów, a niekiedy i tysiąca, na tydzień, obok szeregu innych hojnych świadczeń na okoliczność, takoż miliony Amerykanów bardzo chętnie wybierają bezrobocie. Jak mawiał świętej pamięci ekonomista, Milton Friedman „Jeśli płacicie ludziom za to że nie pracują, a każecie im płacić jak pracują – nie dziwcie się że macie bezrobocie”.
Ameryka, a w każdym razie to co w niej zostało moralnie zdrowego, walczy o wolność przed tyranią wprowadzaną pod zdrowotnym pretekstem i mimo półtora miliona zarażonych, wielu osobom bardziej doskwiera ograniczenie wolności niźli strach indukowany wirusem. Niektórzy lokalni przywódcy polityczni wydaje się zaczynają ustępować przed zradykalizowanymi przedsiębiorcami. Czy i Polacy uparcie mówiąc „dość” dadzą radę zmusić rząd do ustępstw? Oby, bo sytuacja jest dramatyczna a rządzący zdają się nie odpuszczać wysyłając na protestujących przedsiębiorców policję z gazem.
Maciej Kamiński