Wersja audio dostępna na youtube – podcast: Liberalizm a zrozumienie wolności
Napisać że liberalizm to ideologia której reprezentantom na sercu leży wolność, to nie napisać nic. Raz, że sama nazwa omawianej doktryny politycznej, wywodzi się właśnie od Liberté (fr. wolność), nie zaś égalité (fr. równość) czy fraternité (fr. braterstwo), a dwa że sama „wolność” bez dodatkowych uściśleń to slogan który nic właściwie nie oznacza. Nie jest więc i przypadkiem, że słownik „wileński” Orgelbranda z 1861 roku definiuje „liberalizm” po prostu jako „sprzyjanie wolności”. Nie ma rzecz jasna w tej definicji niczego nieprawdziwego, lecz także nic użytecznego dla dalszych rozważań z takiego sformułowania nie wynika.
Liberałowie nie mają (chciałoby się rzec „niestety”, choć w sumie się go nie domagają) monopolu na posługiwanie się tym terminem. Komuniści chcą nam zapewnić wolność od kapitalistycznego wyzysku, socjaldemokraci od ubóstwa, nacjonaliści od wpływów obcych państw, antyklerykałowie chcą zapewnić nam wolność od Kościoła a rozmaitego autoramentu liderzy religijni chcą zapewnić nam wolność od ognia piekielnego. Żadna z tych doktryn nie jest wszak tożsama z liberalizmem a wiele z nich liberałowie zupełnie trafnie portretowali jako wolności wrogów.
By przeto być precyzyjnym musimy uściślić rozumienie wolności które właściwe jest liberalizmowi w jego klasycznej, niewynaturzonej formie. Ta zaś w największym skrócie domaga się bycia opisaną jako brak przymusu: człowiek jest wolny wtedy kiedy nic mu się nie nakazuje ani nic mu się nie zakazuje. Kiedy, zgodnie z ukutym przez Immanuela Kanta przysłowiem, „wolność twojej pięści ograniczona jest jedynie przez wolność mojego nosa”. Od czasu wpływowej publikacji Isaiaha Berlina o Dwóch Koncepcjach Wolności filozofowie współcześnie opisują to mianem wolności „negatywnej” to jest takiej, dla której zaistnienia wymagana jest wyłącznie absencja działań władców – w odróżnieniu od tej „pozytywnej”, która wymaga by władcy coś nam dostarczyli, często kosztem drugiego człowieka.
Liberalizm nie domaga się wolności od trosk doczesnych, jako to od choroby i głodu, wszak wyzwolenie nas od tych niedogodności wymaga dalece więcej od władców niźli tylko „powstrzymania od działania” i pozwolenia działać ludziom (fr. laissez faire). Wręcz przeciwnie, kierunek taki domaga się – odwrotnie od liberalizmu – rozrostu kompetencji władców w obszarze kontroli i redystrybucji zasobów. Ażeby wszelako w pełni zapewnić nam na przykład wolność od choroby, władza publiczna musi nie tylko znacjonalizować usługi medycyny (albo przynajmniej pilnie kontrolować i subsydiować kosztem podatków dochodowych ubezpieczalnie), lecz także precyzyjnie rozporządzać kto, kiedy i jakie procedury diagnostyczne i medyczne powinien przechodzić.
Nie znaczy to bynajmniej że liberalizm jest krytyczny wobec wszelkich uprawnień władzy publicznej i wobec rządu per se, ani też że liberalizm domaga się by rząd był słaby. Liberalizm domaga się rządu silnego i skutecznego acz w wąsko zdefiniowanym i ograniczonym zakresie obowiązków. Raz już przytoczone tu przysłowie o pięści przeto wskazuje że jej wolność winna być ograniczona. Tak też władzę publiczną liberałowie obarczają tą właśnie ściśle określoną odpowiedzialnością wymuszania czegoś, co ostatnio popularnie opisywane jest mianem „Reguły Nieagresji”, w pierwszej wersji sformułowanej przez Johna Locke w słowach „Being all equal and independent, no one ought to harm another in his life, health, liberty, or possessions” (drugi traktat o rządzie). Tam wszelako gdzie ma miejsce bezpośredni atak na czyjeś zdrowie, życie, własność, tam liberalizm klasyczny domaga się jasno zdefiniowanej roli jako strażnika przestrzegania reguł.
Z tych prostych pryncypiów etycznych wywodzą się wszelako pozostałe postulaty liberalizmu. Swoboda wypowiedzi? Nie narusza niczyjego dobra słowo, póki nie oczernia konkretnej osoby i nie prowokuje przestępstw przeciwko życiu, zdrowiu, mieniu i temu podobnych. Swoboda nabywania i (nad)używania narkotyków (w tym popularnej ostatnio wśród młodych marihuany)? Nie narusza niczyjego innego dobra to że sobie drogi czytelniku zapalisz jointa, więc z zupełnie klasycznych i starych idei liberalizmu wynika polityczny postulat by Ci na to pozwolić. Posiadanie broni palnej? Póki jesteś odpowiedzialnym niekaranym obywatelem, nikomu nie czynisz szkody że taką broń posiadasz, więc w doktrynie liberalizmu szczególne ograniczenia w tym zakresie nie znajdują uzasadnienia. Oczywiście gdy zaczniesz być faktycznie niebezpieczny, wówczas państwo „minimalne” zacznie działać z całą surowością swojego instrumentarium, tak ażeby ciebie powstrzymać a następnie w miarę możliwości sprawiedliwie i surowo osądzić. „Minimalne” nie znaczy bowiem bezzębne lecz ograniczone w zakresie swoich uprawnień.
Z drugiej strony kategorycznie odrzuca liberalizm klasyczny postulaty socjalne, dla przykładu w obszarze większości świadczeń społecznych (te bowiem wymagają by pod przymusem zabrać jednym aby następnie dać drugim) czy kontroli rynku pracy w zakresie na przykład minimalnego wynagrodzenia (te bowiem naruszają „negatywną” wolność swobody zawierania umów – nie jest legalnym zatrudnianie za stawkę niższą niż zarządzona). Nie jest też liberalizm przychylny umiłowanym przez część prawicy koncepcjom zasadniczej służby wojskowej, ta bowiem na kilka miesięcy lub lat ogranicza wolności ludzkie dalece dalej jeszcze czyniąc człowieka na ów okres de-facto niewolnikiem rządu (chociaż bardziej radykalni do niewolnictwa przyrównują również podatek dochodowy; taki na przykład w stawce 20% znaczy bowiem że co piątą godzinę nie pracujesz dla siebie a dla kogo innego; masz chociaż w takim układzie wybór jak i gdzie pracujesz, chociaż marne to pocieszenie).
Naturalnie tworzy ten prosty zestaw etycznych pryncypiów szeroki zakres negatywnej wolności jak i jej zdrowo-rozsądkowe ramy. Krytycy tego modelu ukuli dla niego termin „Państwa – nocnego stróża”. By być precyzyjnym, zwrot ten (niem. Nachtwächterstaat) pochodzi od socjalisty niemieckiego Ferdynanda Lassalle, który słowami tymi krytykował w 1862 dominujący podówczas model państwa liberalnego którego jedynym obowiązkiem było zapobieganie kradzieży. Szczerze powiedziawszy nie wymagam od Państwa dużo więcej, ale stróż taki z pewnością zapobiega też wielu innym przestępstwom i warto właśnie takiego mieć. Jako liberałowie bierzemy więc „na klatę” ten zarzut i nosimy jak tytuł honorowy. Gdzieś obok „neo-liberalizmu”, który w dyskursie lewicowym robi za uniwersalne wyzwisko, a w nagłówku strony Liberalizm.Net widnieje z dumą.
Parafrazując Ludwiga von Misesa, w ostatecznym rozrachunku wolę państwo w roli jedynie nocnego stróża niźli państwo w roli kucharza, piekarza, maszynisty, kierowcy, guwernantki, behapowca, doktora, krawca, dziennikarza, sklepikarza a na koniec także i księdza, jakby pododawać rozmaite obowiązki jakie chce na barki państwa (czyli nas jako podatników) nałożyć tak lewica jak i etatystyczna prawica.
Reasumując co mam nadzieje się stało klarownym, to nie tylko tylko zakres roli Państwa w idei liberalizmu klasycznego („państwo minimum”), ale nade wszystko precyzyjne już rozumienie fundamentalnego dla tej idei pojęcia wolności („wolność negatywna”).
Maciej Kaminski
1 komentarz do “Liberalizm a zrozumienie wolności”