Dzisiejsza notatka nie jest wbrew pozorom o konstytucji USA, chociaż jest ona wdzięcznym punktem zaczepienia do rozpoczęcia rozważań, w oderwaniu nawet od jej współczesnej praktyki interpretacyjnej.
Konstytucja USA to bardzo specyficzny i charakterystyczny produkt umysłowości klasycznego liberalizmu. Podobnie jak nasza listuje szereg różnych praw, ale odmiennie od naszej nie listuje hojnej listy praw socjalnych – usług które ma nam rząd dostarczyć.
Próżno tam szukać zapewnień o „wspieraniu poradnictwa i szkolenia zawodowego”, „dni wolnych od pracy i corocznych płatnych urlopów”, „świadczeń opieki zdrowotnej finansowanej ze środków publicznych”, „minimalnej wysokości wynagrodzenia za pracę” czy „wspieraniu budownictwa socjalnego”.
Zamiast tego cała Karta Praw rezerwuje prawa wyłącznie negatywnej natury: „rząd nie może ograniczać wolności religii”, „rząd nie może ograniczać prawa do posiadania i noszenia broni”, „rząd nie może kwaterować wojsk po domach ludzi”, „rząd nie może cie przeszukać bez nakazu sądowego” i temu podobne. Do początku wieku 20, za niekonstytucyjne uznawane było nawet nakładanie podatków bezpośrednich.
Nasuwa to interesującą myśl o dwóch koncepcjach praw: prawa negatywne i prawa pozytywne. Pierwsze prawa, wymagają do swojego urzeczywistnienia by rząd powstrzymał się od działania: nic nie nakazał ale i nic nie zakazał; Drugie prawa wymagają do swojego urzeczywistnienia aby rząd fizycznie coś dostarczył. I tak mamy we współczesnym świecie dwa główne nurty podejścia do tych praw [1]
1) Klasycznie liberalne – które bez zastrzeżeń akceptuje prawa negatywne, z nieufnością za to odnosi się do pozytywnych (zwłaszcza gdy ich wypełnienie oznaczałoby podważenie tych negatywnych)[1] – w szerszym kontekście to myślenie podzielają libertarianie, konserwatywni liberałowie itp nurty.
2) Socjaldemokratyczne (w USA zwane dla zmylenia przeciwnika „liberalnym”) – bez zastrzeżeń afirmujące prawa pozytywne (zwłaszcza socjalne), za to z rezerwą odnoszące się do praw wolnościowych, zwłaszcza własności prywatnej i wolnego rynku.[1] – w szerszym kontekście to myślenie podzielają socjalliberałowie, solidarystyczni chadecy itp. nurty.
Między tymi podejściami występuje fundamentalny aksjologiczny konflikt.
Otóż okazuje się że „prawo do minimalnego wynagrodzenia za pracę” narusza swobodę zawierania umów. Pierwsze bowiem wymaga by ustawodawca ingerował w relację między stronami pracowniczej umowy, drugie by był ino neutralnym arbitrem ewentualnie dopilnowującym jej literalnego przestrzegania.
Podobnie szeroki repertuar praw do bezpłatnych usług ingeruje w wolność podatkową – prawo do zachowania większej części zarobionego pieniądza, prawo do decydowania na co spożytkowane zostaną owoce twojej pracy.
To wszystko rodzi sytuację w której mamy do czynienia z dwoma z gruntu sprzecznymi ideologiami, z których obie przyznają się do bycia liberalizmem. Pierwsza jest skłonna zabiegać o prawa negatywne nawet za cenę rezygnacji z pozytywnych (albo świadomie odrzucać te pozytywne jako anty-wolnościowe), druga wręcz przeciwnie, stoi na stanowisku zapewnienia (w imię specyficznie rozumianego egalitaryzmu) szerokiego kompleksu praw pozytywnych, nawet kosztem poświęcenia negatywnych.
Tak i w wielu mediach gdy pojawia się wzmianka o liberalnych wyborcach, liberalnych politykach i liberalnych ideologiach, może się ona odnosić zarówno do jednego jak i drugiego rodzaju liberalizmu. Wrażenie mam, że na przełomie stuleci był to ten pierwszy, obecnie (być może pod wpływami kulturowymi anglosfery) często liberalizmem domyślnym staje się ten drugi.
Wizją i misją bloga „Liberalizm” jest promować ten pierwszy nurt, na piedestał wynoszący raczej wolność „od”.
_______
[1] – prof. Leszek Balcerowicz, „Więcej Praw, Mniej Wolności, Mniej Dobrobytu”, ze zbioru „Wolność, Rozwój, Demokracja”, strona 400.; Profesor wyróżnia w swoim eseju jeszcze trzecie podejście do praw, socjalistyczne – to pomijam w rozważaniach jako marginalne w sensie praktycznym.