Instytucje Państwa opiekuńczego stworzone w wielu zachodnich demokracjach w dwudziestym wieku cenione są wielce tak przez socjaldemokratyczną lewicę jak i przez etatystyczną prawicę, jako dające schronienie skrzywdzonym przez los.
Niestety rozbudowa instytucji Państwa Opiekuńczego jest jak destrukcyjny narkotyk: nie poprawia sytuacji gospodarczej, lecz jedynie pomaga przywódcom politycznym i ich klientom poczuć się lepiej. Co gorsza, w podobny do innych destrukcyjnych narkotyków wywołuje uzależnienie i stałą potrzebę zwiększania dawki, a odstawienie narkotyku okazuje się być niezmiernie trudne.
Nie jest przypadkiem że gdy PiS zaproponował Polakom pięć lat temu kompleks programów z „plusem” w nazwie, większość ugrupowań opozycyjnych musiała dołączyć do wyścigu na obiecywanie swoich plusów i szybko przestały się w tym zakresie od PiSu istotnie różnić.
Sytuacja przedstawiona na ilustracji, z rosnącą liczbą pasażerów wozu w stosunku do ciągnących wóz, kojarzyć się może z systemem emerytalnym, z uwagi na stopniowo wykształcającą się i rosnącą przewagę liczebną emerytów nad osobami w wieku produkcyjnym (stąc: coraz mniej mogących płacić składki na rzecz coraz większej liczby tych którym wypłaca się świadczenia).
Niestety sytuacja jest dalece gorsza w tym zakresie, że liczba kategorii osób uprawnionych do świadczeń społecznych rośnie. będąc na utrzymaniu coraz mniejszego sektora produktywnego. Do kalek i starców, dołączają wszak klienci coraz to nowszych programów – prorodzinnych, mieszkaniowych, walki z biedą, dopłaty na start firm, dopłaty dla studentów, transport publiczny i dobry Bóg raczy wiedzieć co jeszcze. Wszystkie te rzeczy są oczywiście piękne, szlachetne i dobre, ale jednocześnie koszt ich finansowania i związane z tym odebranie ludziom (podatnikom) prawa do decyzji na co przeznaczony ma być ich zarobek, przyczynia się do upadku wolności obywatelskiej i gospodarczej.
Jako ciekawostkę przytoczę informację z jednego z raportów Kongresowego Biura Budżetu US, w myśl której trzy piąte narodu amerykańskiego więcej otrzymuje w świadczeniach społecznych niżeli płaci w podatku federalnym. Nie znalazłem niestety takich danych dla Polski, w Polsce bowiem opracowania dotyczące rozkładu obciążeń podatkowych nie biorą pod uwagę relacji obciążeń do pobieranych świadczeń, ale nie zdziwiłbym się gdyby okazało się być podobnie lub gorzej: liczna klasa pobierających świadczenia i mniej liczna klasa tych którzy za cały cyrk płacą.
Taki obrót sprawy generuje pewnego rodzaju sprzężenie zwrotne: im większa jest przewaga liczebna beneficjentów transferów nad płatnikami netto, tym bardziej politycy demokratyczni muszą głosić programy socjalne i ci którzy je głoszą mają większą szansę wygrywać. Trend ten stawia liberałów w trudnej sytuacji, niemalże z góry przegranej, oto bowiem państwo redystrybucyjne w którym głosują ci którzy żyją na koszt innych, ma bardzo małą szansę na odwrócenie tej natury.
Widać to też po ewolucji programów partyjnych w Polsce. Gdy pan prezes Kaczyński zaproponował „500+”, politycy PO zarzekali się że pieniędzy w budżecie „nie ma”, chociaż PSL od początku podchodził do tematu z entuzjazmem. Gdy tylko wprowadził „500+”, politycy PO zaczęli się domagać by oto i owo „500+” zaczęło obejmować również pierwsze dziecko. Dziś chyba każdy (poza korwinowcami) zapewnia swoich wyborców że program ten nie zostanie odebrany, a większość opozycji prześciga się tylko w ofertach dla swoich elektoratów „kto da więcej”.
Odnieść można wrażenie że trend ten jest jedną z większych porażek liberalizmu klasycznego. Oto bowiem dokonujemy kapitulacji na rzecz państwa kontrolującego coraz liczniejsze obszary naszego życia i dysponującego coraz większym segmentem naszych dochodów. Oddajemy prawa wolnościowe na rzecz praw socjalnych przegrywając nie tylko „bitwę” o państwo praworządne i jego budżet, nie tylko o wolności fiskalne i osobiste, ale nade wszystko o aksjologiczne pryncypia, na straży których powinniśmy stać niewzruszenie.