Podatek od usług streamingowych (VOD) zaproponowany przez Rząd jest niemożliwy do uzasadnienia i niesprawiedliwy. W pierwszej kolejności dlatego że jest on dyskryminacyjny, bo obejmuje tylko wybrane podmioty, w drugiej kolejności dlatego że wprowadzany jest pod fałszywymi przesłankami walki z korona-kryzysem, a w trzeciej dlatego że jako podatek przychodowy od usług, zostanie on prawdopodobnie w całości przerzucony na konsumentów. A powodów do krytyki projekt dostarcza więcej.
Mowa oczywiście o specjalnym podatku, dochód z którego ma zasilić Państwowy Instytut Sztuki Filmowej, jakby chcieli nas tą sztuką leczyć z koronawirusa. Kuriozalności sprawie dodaje fakt że niektórzy przedstawiciele miłościwie panującej nam partii usprawiedliwiają projekt że oto nie chodzi o „podatek”, lecz o „opłatę”, „składkę” czy jakie inne cudo, jakby to cokolwiek zmieniało.
Nie żebyśmy popierali nakładanie na ten umęczony naród jakichkolwiek nowych podatków, ale jak już jakieś podatki muszą być, sprawiedliwym jest by dotyczyły one w równym stopniu wszystkich podmiotów. Pan nadpremier Morawiecki (i nie tylko on) już od ponad roku wzdycha do idei podatku internetowego, podobnego do tego jaki we Francji forsuje pan prezydent Macron. To zły i anty-innowacyjny podatek, ale teraz rząd pana nadpremiera forsuje opcję jeszcze gorszą: podatek obejmujący podzbiór firm. To jak wybieranie wygranych i przegranych.
Drugi zarzut odnosi się do fałszywych przesłanek. Podatek jest wprowadzany jako część tak zwanej tarczy antykryzysowej. Nie bardzo potrafię uzasadnić w jaki sposób zwiększenie produkcji filmowej przyczyni się do pokonania wirusa, no chyba że dzięki wyprodukowaniu filmów będziemy siedzieć w domach i oglądać. Ale … podniesienie ceny Netflixów i innych VODów raczej jest bodźcem negatywnym do subskrybowania takich usług, a i wzmiankowane platformy streamingowe potrafią dostarczać treść bez pomocy takiego instytutu.
Wreszcie sprawa trzecia to sam charakter podatku przychodowego, który, zwłaszcza na etapie dostarczania usług do konsumenta, jest w pełni przerzucany na zwykłego człowieka. Tego nie zapłaci Amazon, Ipla, Netflix czy Disney, lecz Ty drogi czytelniku lub droga czytelniczko, o czym zresztą doskonale wiesz.
Tym oto i sposobem dochodzimy do problemu ostatniego, ale w żadnym wypadku nie najmniejszego. Otóż istnienie i hojne finansowanie państwowego instytutu od filmów (PISF) nie jest przecież niezbędnym czynnikiem by filmy w ogóle powstawały. Przecież Netflix i bez tej ustawy wyprodukował i dystrybuuje kilka fajnych produkcji po polsku.
Po cóż więc panu premierowi tak hojnie finansowany instytut? To objaśnił już Włodzimierz Ilicz Lenin, wybitniejszy jeszcze teoretyk i praktyk socjalizmu, podkreślając że „Ze wszystkich sztuk najważniejszy jest dla nas film”. Umiłowanie do kina u wodza Rewolucji było racjonalnie uzasadnione – widział Lenin w tym medium znakomity instrument propagandy. Czy podobne nie są intencje naszych przywódców? Czy nie chodzi o hojniejsze finansowanie utworów bardziej po „linii partii” a mniej hojne finansowanie utworów o przekazie przeciwnym?
Na ostatnie pytanie odpowiem cytując Tadeusza Sznuka, „odpowiedź brzmi nie wiem, choć się domyślam”.