Ponad 60 lat temu popularna rosyjsko-amerykańska pisarka Ayn Rand, opublikowała „Atlasa Zbuntowanego”, swoje magnum opus. To dystopiczna powieść, w której nic nie jest takim, jakim się być wydaje, prosperujące przedsiębiorstwa przerywają pracę z dnia na dzień, a rządzący politycy w imię walki z powodowanym przez siebie kryzysem gospodarczym uzurpują sobie coraz więcej uprawnień do kierowania życiem gospodarczym upadającego narodu.
Pięć lub dziesięć lat temu opisane przez Rand czarne charaktery funkcjonariuszy administracji publicznej i zblatowanych z nimi przedsiębiorców cieszących się szczególnymi przywilejami wydawały się tak przerysowane że odległe wręcz od rzeczywistości na lata świetlne (choć zawsze mieli w niej odpowiedników). Inaczej jest dzisiaj kiedy w obliczu pandemii koronawirusa, przywódcy polityczni nabrali wiatru w żagle i „kują żelazo póki gorące”.
Czytając „Atlasa… ” z pewnością postrzegliśmy jako „absurd” gdy autorka opisała Dyrektywę 10-289 – jakiż rząd posunąłby się tak daleko – dzisiaj odpowiedniki „Rady Unifikacji” funkcjonują w wielu krajach, dyrygując komu wolno a komu nie wolno pracować, nagradzając zachowywanie nieproduktywnych miejsc pracy i dyrygując kto co ma produkować, jakby wolny rynek sprawy rozstrzygnąć nie mógł.
Wesley Mouch z „Biura Planowania Gospodarczego” też miałby się dziś znakomicie, zawiadując komu rząd udzieli „wsparcia” na okoliczność kryzysu, a komu i pod jakim pretekstem tego wsparcia się odmówi, doprowadzając do upadku setki tysięcy firm którym zabroniono pracować.
Nawet doktor Robert Stadler z „Narodowego Instytutu Nauki” ma swojego odpowiednika w prawie każdym kraju, udzielając naukowym autorytetem wsparcia dla autorytarnych polityk. Zamknijmy firmy bo zdrowie, zamknijmy firmy bo wirus, powiada. W Polsce dyżurnym ekspertem jest wiecznie przemęczony minister zdrowia Dr Szumowski, którego byt zależny jest od politycznej lojalności. Na wielką szczerość zdobył się za to Dr Fauci, doradzający prezydentowi Trumpowi, stwierdzając że utrata 10 milionów miejsc pracy do „niedogodność” do której jednak „musimy doprowadzić” – i doprowadzają rządy stanowe, lokalne i federalny, do biedy i bezrobocia (już ponad 20 milionów osób straciło w jego kraju pracę).
Nie przypadkiem również podobnie jak w klasycznej powieści – niegdyś świetnie prosperujące przedsiębiorstwa stają przed widmem likwidacji, z opustoszałych hal fabrycznych Forda i General Motors nie wyjeżdżają już nowe lśniące samochody, a na półkach w sklepach zaczyna brakować podstawowych artykułów.
Takoż i przedsiębiorcy prawdziwi, którzy chcą produkować a nie żyć kosztem rządowych grantów, lądują w sytuacji podobnej do opisanej na kartach powieści Rand. Odsądza się ich od czci i wiary insynuując że za nic mają ludzkie życie, że zależy im tylko na kasie kosztem innych – a mowa wszak o tych, którzy te pieniądze faktycznie robią, nie zagrabiają. Podobnie przeklina się buntujących się pracowników, produktywnych członków społeczności chcących by przywrócić im wolność.
Politycy domagają się bezwarunkowego dochodu dla ludzi wyrzuconych z pracy, ale nie łączą wątków: nie postrzegają że to swoimi ukazami doprowadzają do biedy i bezrobocia, za wrogów mając raczej tych, których kosztem chcieliby ów bezwarunkowy dochód wypłacić. Politycy domagają się zachowania miejsc pracy ale w imię wirusa niszczą produktywną gospodarkę warunkującą długoterminowe utrzymanie rzeczonych miejsc pracy.
Miłośnicy lockdownów argumentują, że chodzi tu o ludzkie życie które jest ważniejsze od funkcjonującej gospodarki – w czym byłaby odrobina prawdy gdyby nie fakt że funkcjonująca gospodarka jest potrzebna do podtrzymania ludzkiego życia, w tym długoterminowego finansowania jakże potrzebnej w dzisiejszych czasach medycyny.
Miłośnicy lockdownów argumentują, że nawet bez owych lockdownów ruch w kinach, teatrach i restauracjach spadł(by) o 90% – mają rację, znaczy to tyle że i bez zakazów ludzie zachowują się ostrożnie. Przynajmniej większość z nich – i niechaj robi to za argument przeciwko ograniczeniu wolności a nie za.
Miłośnicy lockdownów argumentują, że gospodarka nie jest najważniejsza, z czym idzie się zgodzić, ale gospodarka to tylko wierzchołek góry lodowej systematycznego ograniczania wolności we wszystkich jej aspektach i rozszerzania uprawnień przywódców politycznych kosztem narodów.
Pierwsi do krytykowania protestów przeciwko lockdownom okazują się jak zwykle ci, którzy najmniej na zaistniałej sytuacji cierpią w sposób bezpośredni. Ci z zagwarantowanymi etatami, ci którym pozwolono na pracę, studenci którzy jeszcze nie muszą pracować by się utrzymać (ci którzy muszą, i stracili swoje dorywcze prace – cierpią!), a nade wszystko funkcjonariusze administracji publicznej, którzy nie ponoszą bezpośrednich kosztów – ich sowite pensje są bowiem wypłacane kosztem przedsiębiorców i pracowników sektora prywatnego, w największym stopniu obciążonych restrykcjami.
„Atlas Zbuntowany” miał być przestrogą, nie instrukcją prowadzenia polityki publicznej.
Maciej Kamiński