Otóż okazuje się że wolność, w rozumieniu wolności fiskalnej, nie jest czymś co w dziejowym procesie politycznym zyskujemy, lecz czymś co tracimy lub ewentualnie czymś czego stopniową utratę możemy spowolnić.
Załączam wykresy efektywnego opodatkowania jako procentu dochodu narodowego dla czterech państw rozwiniętych. Wiek dwudziesty, triumf Liberalnej Demokracji i powszechne wprowadzenie podatku dochodowego, rozbudowanych instytucji Państwa Opiekuńczego, zatrute owoce ładu politycznego?
Historia pokazuje że nie da się w warunkach Liberalnej Demokracji zawrócić ze ścieżki stale rosnących podatków i wydatków publicznych (a nie związanych z tradycyjnymi kompetencjami państwa minimum, jak obrona, sądy, służby).
Libertarianie pragnący wolności gospodarczej, wolności od ucisku fiskalnego i nadmiernego zaangażowania Państw w gospodarki (czy to na poziomie wydatków publicznych czy regulacji) nie chcą rewolucji. Nie chcą zbudować czegoś co nie było wypróbowane. Wręcz przeciwnie: oni chcą kontrrewolucji. Odbudowania czegoś co zostało utracone.
A w minimalnym wariancie, ocalić od utraty to co nam zostało.
Możliwe że w niedalekiej przyszłości libertarianie będą bronić 32% PITu. Przed 64% PITem. Będą bronić programu 500+. Przed programem 1000+. Będą bronić ograniczonych istniejących zasiłków – przed bezwarunkowym dochodem podstawowym. I być może takie stanowisko nie będzie głupotą lecz realną możliwością ocalenia tego, co z gospodarczego leseferyzmu zostało?
Wrzucam temat w charakterze prowokacji i do pomyślunku w skali Cywilizacji Zachodu (i jej procesu decywilizacyjnego). Polska nie miała w 20 wieku libertariańskiego raju utraconego. Przed dysfunkcyjną 3RP był dużo gorszy PRL, przed nim okupacja niemiecka, a wcześniej II RP będąca pionierką wielkiego etatyzmu przebijającego momentami państwa bardziej rozwinięte.
Ale na przykładzie wskazanych na wykresie państw wiodących, widzimy konsekwentny trend w wieku 20, ciągłej podwyżki podatków (idącej w ślad za ciągłym wzrostem zobowiązań Państwa Opiekuńczego).
Nie chodzi w ogóle o powrót do jakiegoś „raju utraconego” bo takowy nigdy nie istniał też na Zachodzie ani nigdzie. Chodzi raczej o pewne elementy gospodarczego leseferyzmu, tak bliskie libertarianom, które wiek 20 skutecznie zaorał. Podatki to oczywiście jedna z twarzy tej wolności, inne to regulacje dotyczące warunków zatrudnienia, warunków prowadzenia działalności gospodarczej, państwowe ubezpieczenia społeczne i wydatki socjalne. Wolność gospodarcza jest konsekwentnie limitowana przede wszystkim w imię walki z nierównościami i biedą, ale też w trosce o ochronę praw konsumenta, robotnika, o klimat i pewnie wiele innych rzeczy.
I buduje to wątpliwość, czy w ogóle trend da się w warunkach Liberalnej Demokracji odwrócić? Czy jak odwrót jest niemożliwy, to czy choćby da się zastopować koła niekończącego się politycznego progresu? Libertarianie nie mają ku temu mocy sprawczej, ale może jest inny rozgrywający któremu libertarianie mogą zechcieć pomóc? Konserwatyzm jako antyteza politycznego progresu?
Sojusz z Libertarian z Konserwatystami ma długą tradycję, ale warto tu doprecyzować o jaki konserwatyzm tu chodzi. Bo przecież nie o sojusz z PiSem, który jest formacją libertarianom ideowo wstrętną. Tu warto zaznaczyć, że bardziej chodzi o konserwatyzm instytucji politycznych, niż o konserwatyzm w sensie ostentacyjnego przywiązania do religii, chociaż do samej religii nic libertarianie nie mają (PiS oczywiście ne demonstruje de facto żadnej z w/w właściwości).
PiS to skądinąd nie jest ugrupowanie konserwatywne w tradycyjnym rozumieniu, lecz omal że rewolucyjne, stawiające wielkie kroki na przód, przebudowywania instytucji w imię jakichś szalonych wizji, raczej niż hamulca czy powrotu do instytucji minionych.
Obnoszenie się z religią i tradycją to nie są definiujące cechy politycznego konserwatyzmu. Chodzi raczej o niechęć do budowy progresywnych instytucji których owoce widzimy na wykresie.
Ale czy Konserwatyzm jest w ogóle tym sojusznikiem którego Libertarianizm chce? Czy Libertarianizm ma jakichś innych sojuszników w swojej niechęci względem rosnącego udziału Państwa w gospodarce? Czy sprawa jest przegrana i skazana na porażkę?
Historia wieku 20 w wymiarze ucisku fiskalnego dostarcza nam odpowiedzi raczej negatywnych, a w każdym razie nie nastrajających optymizmem. Z drugiej strony wobec galopującego szaleństwa eskalacji fiskalno-regulacyjnej, być może właśnie sojusz z kimś kto również z niechęcią patrzy na radykalny progresywizm, jest drogą racjonalną.